Mój syn Filip jakiś czas temu złapał prawdziwego bakcyla do łowienia karpi. Takiego hobby nie należy lekceważyć, tylko zadbać o jego rozwój, zwłaszcza, że jako ojciec - karpiarz jestem z tego niezmiernie dumny. Mieliśmy już razem kilka wypadów, ale na ten obaj czekaliśmy z wyjątkową niecierpliwością.
Czekał nas cały tydzień łowienia w męskim gronie. Martwiłem się trochę o warunki pogodowe, bo upały przed wyjazdem dawały nam ostro w kość. Nie chciałem by syn się zawiódł, by się tym zniechęcił. Zastanawiałem się, jak mu zorganizować czas “w razie czego”. Zabrałem nawet komputer, który tak naprawdę był zupełnie niepotrzebny.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że pogoda jest całkiem spoko. Upały na chwilę odpuściły, a temperatura wody znacznie spadła. Zaczęło mnie to znów zastanawiać, czy czasami ryby, przeżywając ten szok termiczny, nie przestaną żerować. Najważniejsze jednak było dla mnie jako ojca, że syn nie będzie smażył się na ostrej lampie.
Zacząłem tradycyjnie obserwować wodę. Wiał silny wiatr prosto w nasze twarze. Uznałem to za dobry znak. Zarzuciliśmy więc wędki i wydawałoby się, że teraz już tylko zostało nam czekać. Los jednak miał na nas trochę inny plan.
Pierwsze zarzucenie i… od razu branie na popka 12mm Kałamarnica Pomarańcza.
Przy wędce stanął Filip, zacinając i holując karpia do brzegu. Początkowo zupełnie nie mogliśmy zorientować się, jaką rybę ma na haku. Hol szedł bowiem gładko i Filip bez problemu ciągnął ją do brzegu. Kłopoty zaczęły się na samej końcówce, kiedy to karp czując już mieliznę, zaczął ostro szarpać zestawem. Wtedy zobaczyłem, jaki jest on wielki.
Spojrzałem na Filipa z lekką niepewnością. Trochę się martwiłem czy da radę wyciągnąć takiego kolosa na brzeg. Popatrzyłam w jego oczy i zobaczyłem prawdziwą wędkarską zawziętość. Nawet nie miałbym sumienia w tym momencie przerwać jego walki.
Filip walczył zatem do samego końca.
W pewnym momencie obaj uznaliśmy, że karp jest już gotowy do podebrania. Niosąc go do wagi, już wiedziałem, że na pewno będzie to karp powyżej 20 kg. Nie myliłem się.
Waga pokazała nam 24,500 kg.
Oczy Filipa błyszczały ze wzruszenia, z dumy i radości. Adrenalina szalała po całym jego ciele tak bardzo, że miałem wrażenie, że rusza się każda jego część. I te emocje - prawdziwe, niewyuczone, nie do powstrzymania. Takie, które pokazać potrafi tylko dziecko. Ten obrazek niezmiernie mnie wzruszał. Byłem z niego taki dumny.
Filip triumfalnie pozował ze swoją zdobyczą. Jako rasowy karpiarz musiał też dostać wiadro wody na głowę. W końcu pobił swoje PB. Z radością wykonałem ten rytuał.
Ten tydzień na Gosławicach był po prostu niesamowity. Pogoda wyśmienita, idealna na wędkowanie. Do tego ryby współpracowały, tak jak sobie wymarzyliśmy. Złapaliśmy w sumie ok. 20 ryb, w tym trzy 20+ i do tego dwie należały do Filipa! Po tym jak ustanowił swoje nowe PB, udało mu się jeszcze dołowić jedną rybę 22,5kg na Squid&Chili, rozgramiając mnie tym samym totalnie, bowiem moją największą zdobyczą na tym wyjeździe był karp o 20,2 kg.
Reszta złowionych ryb to okazy powyżej 15 kg.
Nęciliśmy bardzo skromnie. Używaliśmy głównie ziaren - konopi, rzepiku z domieszką pelletu. Wszystko dopalone Maizem i CSL o smaku Sardynki. Na zestaw leciały dwie łopatki zanęty i trochę kulek.
Filip wtórował mi we wszystkich wędkarskich obowiązkach, fantastycznie nam się współpracowało. Wspieraliśmy się także podczas holów. Ogólnie mówiąc - piękna, wędkarska przygoda ojca z synem, którą obaj zapamiętamy na długo.
Myślę, że Filip już na dobre połknął karpiowego bakcyla, a ja zyskałem nowego kompana. Ten wyjazd zmotywował nas do planowania następnych. Już niedługo Filip dołączy do brygady RR, by wspólnie z nami przeżywać kolejne wędkarskie emocje.
I zarówno on, jak i ja, nie możemy się tego doczekać.
Pozdrawiamy
Filip i Robert Skrętkowicz