Ostatnia zasiadka udowodniła, że czasem warto wyskoczyć nawet na kilka godzin na ryby, by móc wrócić znad wody pozytywnie naładowanym, z radością i dumą na twarzy.
Wiecie jak to jest, gdy zaczyna brakować tego czegoś - dni stają się nieznośne, a myśli zaczynają krążyć wokół jednego zagadnienia - “kiedy na ryby?”. Chwilę później pojawia się też pytanie - “dokąd?”. Ponieważ latem moje obowiązki służbowe nie pozwalają na zbyt wiele, mogłem pokusić się jedynie o króciutki, spontaniczny wyjazd.
Pierwsza moja myśl? Jezioro Miłoszewskie. To właśnie tam na koniec poprzedniego sezonu na mojej macie, podczas samotnej zasiadki, wylądował piękny karp pełnołuski i moje obecne PB - 34,600kg. Wodę jeziora Miłoszewskiego cechuje obfitość w duże ryby, aczkolwiek bywają one ostrożne i chimeryczne. Zastanawiałem się zatem, czy kilka godzin wystarczy na to, by móc wypracować jakikolwiek kontakt z rybami.
Zdecydowany i gotowy na karpiowanie, szybko skontaktowałem się z właścicielem wody. W słuchawce usłyszałem - wolnych miejsc i terminów BRAK. I gdy już zacząłem powoli przyzwyczajać się do myśli, że nici z mojego spontanicznego wyjazdu, otrzymałem upragniony telefon - wolne stanowiska nr 10 i 11. W terminie 16-17 lipca.
W towarzystwie mojego sympatycznego kompana Marcina, pojawiłem się nad wodą tuż przed godziną 12.00, by usłyszeć od ekipy zwalniającej miejscówkę, iż spędzili tu oni cały poprzedni tydzień bez najmniejszego brania. Nie zniechęciło nas to jednak, a wręcz przeciwnie - włączył nam się tryb wojownika.
Stanowisko 11 cechuje szybkie zejście na 5m, potem dno się wypłyca. To tam, w odległości 25 metrów od brzegu, wylądował jeden z moich zestawów, po uprzednim zanęceniu kulkami o smaku Orzecha Tygrysiego od TB (w ramach testów) i pelletem o smaku halibuta. Przypon tradycyjny - zwykły, gdyż nie stosuję takich, których nazw nie potrafię wymówić. Na włosie - również Orzech od TB.
Ponieważ używałem tych zanętówek po raz pierwszy, nie jestem w stanie stwierdzić, czy pracują one dość szybko, czy może jednak w okolicy zestawów pojawiło się dużo drobnicy, tym samym, jeśli zestaw miałbym dłużej poleżeć w wodzie, to na włos polecam jednak typowe przynetówki. Jak się okazało, my na rybę jednak nie musieliśmy długo czekać, bo już po dwóch godzinach w podbieraku wylądował całkiem dorodny lin. Po tym, mieliśmy chwilę czasu, by nawiązać nowe znajomości z ekipą z sąsiednich stanowisk i wymienić się doświadczeniami.
Po wieczornym wywiezieniu zestawów łódką zanętową, kładłem się spać pełen nadziei, że noc przyniesie coś dobrego. I nie myliłem się. W okolicach 2:50 obudziły mnie dosłownie dwa piki na centralce. Delikatne branie do brzegu i już po około 10 minutach na macie zameldował się piękny misiek o wadze 21.400kg.
A więc jednak można! Kilkugodzinna obecność nad wodą przyniosła mi upragnionego karpia o wadze 20+! Coś wspaniałego. Z poczuciem spełnienia, o godz. 8.00 opuszczałem stanowisko, by znów powrócić do swoich obowiązków.
Czy naładowałem baterie? Tak. Bez cienia zwątpienia.
Czy jestem dumny z tej ryby, tak dalekiej od mojego PB? Tak. Bez cienia zawahania.
Bo w rybach chodzi przede wszystkim o bycie łowcą, ale też o umiejętność wypracowania brań tak, by stały się one regularne. Ważne jest również to, by położyć odpowiedni zestaw raz we właściwym miejscu, a nie przez tydzień kłaść niewłaściwy w tym nieodpowiednim.
A tego wciąż uczy się każdy z nas.
Pozdrawiam
Przemysław Mrozowski