Ten wyjazd to było coś niesamowitego. W najjaśniejszych snach nie marzyłem właśnie o takiej zasiadce. Powiem szczerze, że z tego pięciodniowego wyjazdu wróciłem mega niewyspany i zmęczony, ale niewiarygodnie szczęśliwy.
Wyjazd
Ta wyprawa odbyła się jeszcze w miesiącach letnich, więc nie musieliśmy szykować się na jakąś zimnice. Było ciepło, letnio, słonecznie, a ta zasiadka miała być jednym z moich urlopowych wyjazdów. Oprócz samego łowienia, szykowaliśmy się na spędzenie czasu w prawdziwe męskim gronie. Było nas trzech plus syn jednego z kolegów. Wiedziałem, że będzie wesoło, że będzie wsparcie w razie niepowodzenia i kulminacja sił w tych najważniejszych momentach z rybą. Jednym słowem - prawdziwa karpiowa brać, która tworzy niesamowitą atmosferę nad wodą.
Na stanowisko musieliśmy niestety dostać się pontonem, co było dla nas dość wyczerpujące, ponieważ przetransportowanie całego sprzętu wymagało wiele wysiłku. Jednak, jak się później okazało, opłaciło się jak nie wiem co.
Szykowanie stanowiska
Znaliśmy już nieco tę wodę i wiedzieliśmy, że panuje tu zasada “albo grubo, albo wcale”. Byliśmy na to dobrze przygotowani. Mieliśmy duuużo ziarna i duuużo kulek. Ogólnie postawiłem na smak Chili Robin Red, zatem kulki o tym aromacie zalałem Stick Boosterem o tym samym zapachu i dopaliłem CSL Orzech Tygrysi. Oprócz tego, do wody poleciały również ziarna kukurydzy i konopi. Na haku natomiast znalazł się bałwanek Japońska Kałamarnica i mini pop up Sekretna Kałamarnica.
Karpie
Ta wyprawa była jedną z tych najbardziej wymarzonych, kiedy to zaraz po pierwszym nęceniu słyszy się dźwięk sygnalizatora. Mieliśmy niewiarygodne szczęście, bo karpie niemal od razu weszły w naszą stołówkę, co spowodowało, że praktycznie przez cały wyjazd mieliśmy brania non stop. Z czeskiego wypadu zrobiło się totalne karpiowe Eldorado. I to w dzień, i w nocy. W którymś momencie cała nasza czwórka stała z wędkami w rękach i każdy z nas miał coś na kiju. Potraficie sobie wyobrazić taką sytuację!? Jakieś totalne szaleństwo, którego nie było końca.
Na brzeg co chwile holowane były kolejne sztuki. I to nie byle jakie, tylko konkretne konie. I choć może się wydawać, że powinniśmy być wniebowzięci, to… muszę przyznać, że oprócz euforii, była to też cholernie ciężka praca. Cały czas musieliśmy dbać o łowisko, utrzymywać taktykę i grubo sypać, by jednak utrzymać tę rybę w wyznaczonych miejscach. Wywózek mieliśmy tyle, że w końcu wysiadły nam wszystkie baterie w łódce zanętowej.
Karpie brały dosłownie do samego końca. Na naszych kijach non stop była orka. Brak czasu na oddech. Brak czasu na sen. Na koniec to już przestaliśmy wywozić zestawy, bo po prostu byśmy stamtąd nie wyjechali…
Podsumowanie
Byliśmy totalnie wykończeni, ale okropnie szczęśliwi. Mieliśmy okazję się spotkać, a do tego karpie dały dobrze czadu. Osobiście przez pięć dni złowiłem 40 ryb, w tym cztery powyżej 20kg. Największa z nich miała 24kg.
To była niesamowita przygoda, którą do dziś wszyscy wspominamy z uśmiechem na ustach. Moje ręce i ramiona bolały mnie jeszcze dwa tygodnie później, a zarwane nocki odsypiałem kilka dni z rzędu.
Ale warto było.
Dla tych karpi. Dla tej cudownej atmosfery. Dla tych ludzi.
Pozdrawiam
Marcin