Każdy karpiarz doskonale wie, jak ciężko wysiedzieć w domu, kiedy pierwsze, wiosenne promienie słońca wpadają przez okno. Dlatego, jak tylko zrobiło się cieplej, zacząłem planować zasiadkę na pobliskie dzikie jeziorko. Niestety, 1 kwietnia, kiedy to szykowałem się do wyjazdu, pogoda postanowiłam zrobić primaaprilisowego psikusa.
Tego dnia temperatury zjechały mocno w dół, w dzień zanotowałem zaledwie 2 stopnie, w nocy - -3! Niezrażony jednak, z uśmiechem na twarzy i z nadzieją na ramieniu, zabrałem się do nęcenia i wywózki. Na zestawie ulokowałem pojedynczą kulkę o smaku Morwy, podbitą sztuczną kukurydzą. Dodatkowo, do zestawu dołączyłem małą siateczkę PVA zalaną boosterem o smaku Ochotki.
Już w piątek udało mi się wypracować dwa małe karpie, co napawało mnie nadzieją, że może mimo zmiennej aury, rybom przypasowało zaproponowane przeze mnie żarcie. Noc upłynęła jednak spokojnie, podobnie jak sobotni poranek.
Około godziny 13.00 z letargu wyrwała mnie piękna rola, a po niedługim czasie na mojej macie pojawił się 7,5kg karp. Ucieszyłem się na jego widok, jednak szybko przeszedł do ponownego wywiezienia zestawu, by nie tracić czasu. Koło godziny 16.00 zanotowałem kolejne branie na ten sam kij, jednak tym razem na drugim końcu wędki pojawił się spory kleń. Wypuściłem go do wody i zabrałem się do robienia PVA.
W tym samym czasie na drugiej wędce miałem kolejny odjazd. Szybko poderwałem się do kija i zacząłem hol. Nie trwało to długo. Po kilku minutach wyciągnąłem drugiego karpia na matę, tym razem 7kg. Obie ryby wyszły z półki na 3.5 metrowej wodzie.
Kiedy jechałem na tę zasiadkę, naprawdę nie oczekiwałem wiele. Miałem jedynie nadzieję, na jakikolwiek kontakt z rybą. Wracałem jednak usatysfakcjonowany, bo wiedziałem, że to dopiero początek, a w mojej ocenie - do tego całkiem niezły. Przyroda zaczyna budzić się do życia, a ja planować kolejne wyprawy. Zatem do zobaczenia
Pozdrawiam
Adrian Kończyński