CHORWACKA ZASIADKA NA NOWEJ WODZIE

CHORWACKA ZASIADKA NA NOWEJ WODZIE
Ładuję... 460 wyświetleń
CHORWACKA ZASIADKA NA NOWEJ WODZIE

Chorwackie wyjazdy na karpie są dla nas zawsze wyjątkowe. Nie tylko dlatego, że łapiemy tam naprawdę piękne okazy, ale też ze względu na wspaniały klimat, jaki tam panuje i sporą dawkę przygód, które nigdy nas nie omijają. I choć nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, to wyjeżdżamy stamtąd z łezką w oku, a wracamy z uśmiechem na twarzy.

Tym razem nasze plany trochę się pokrzyżowały. Początkowo mieliśmy jechać na jezioro Tribalj, które bardzo dobrze znamy. Wyjątkowo złe prognozy pogody, dotyczące naprawdę ulewnych deszczów, zmusiły nas jednak do tego, by zupełnie te plany zmienić. Poszukaliśmy pomocy w doborze nowego miejsca u chorwackiego przyjaciela, który polecił nam zupełnie inną miejscówkę, obiecując niezapomniane emocje przy holu naprawdę ogromnych karpi. Opowiadał o prawdziwych koniach, które tam pływają, ważących nawet powyżej 30 kg! Nasza wyobraźnia oczywiście już w tym momencie była rozgrzana do czerwoności. Obawialiśmy się jednak, czy trafimy z taktyką i czy czas, który mamy przewidziany na wyjazd, będzie wystarczający, by dobrze poznać łowisko…

Jezioro Ontario przywitało nas całkiem niezłą pogodą. Na tym łowisku nie ma możliwości wcześniejszej rezerwacji, w związku z tym nie mieliśmy wcześniej zapewnionych stanowisk. Jechaliśmy na żywioł. Gdy dotarliśmy na miejsce, trwały tam zawody. Musieliśmy poczekać na ich zakończenie i szybko zająć jakąś losową miejscówkę. Trochę pomógł nam w tym znajomy, który wskazał najwygodniejsze dla nas stanowiska.

Zaczęliśmy rozkładać obozowisko i, co najważniejsze, dogłębnie poznawać nasz nowy poligon wędkarski. Markerem sprawdzaliśmy i typowaliśmy miejsca, w których moglibyśmy położyć zestawy. Poznawaliśmy dno i szukaliśmy potencjalnych miejscówek żerowania karpi. Zdecydowaliśmy się zrobić linię na 118 m, na szerokości około 15 – 20 metrów i właśnie tam kierować nasze wędki. Gdy już mieliśmy obrane punkty łowienia, przeszliśmy do spombowania.

I właśnie spombowanie - czyli ogromnie ciężka praca, którą trzeba było włożyć, by móc tu łowić, wykańczała nas najbardziej. Nie żadna wywózka, tylko ręczne przerzucanie towaru na odległość około 120 metrów! Można sobie tylko wyobrazić, jaki ból odczuwaliśmy po tygodniu takiego treningu. 

Na początek wrzuciliśmy półtora wiadra jedzenia. Na naszą zanętę składało się bardzo dużo kulek połączonych ze Stick Mixem, orzechem tygrysim i niewielką ilością kukurydzy. Dowiedzieliśmy się bowiem, że na tym jeziorze nie warto nęcić kukurydzą, która rzekomo przyciąga sporą populację leszczy. Czas zweryfikował jednak tę teorię, bo zauważyliśmy, że ziarna kukurydzy najlepiej przyciągały właśnie te największe karpie.

Zaczęło się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Po 15 minutach od nęcenia, usłyszeliśmy dźwięk sygnalizatora u Roberta S. Robert podbiegł do wędki, szybko zaciął. Hol nie trwał długo i naszą matę zwilżył pierwszy karp tego wyjazdu. Piękny okaz o wadze 26 kg. Buzie zaczęły nam się szeroko cieszyć. Karp szybko wrócił do wody, a my zabraliśmy się za dalsze spombowanie. Wrzuciliśmy wszystko, co mieliśmy i poszliśmy spać.

Podczas pierwszej i drugiej nocy notowaliśmy pojedyncze wskazania na wędkach Ryby, zakończyły się one holem dwóch amurów i jedną spinką. Porządne rolki zaczęły się dopiero w trzeciej dobie łowienia. Wtedy Ryba odnotował trzy brania w dzień i jedno w nocy, których zwieńczeniem było wyciągnięcie czterech karpi powyżej 20 kg, w tym jednego o wadze 26 kg. Standardowo, w tym czasie, kiedy Ryba bawił się podczas holu, Robert S. nie łowił nic.

Ogólnie pogoda była raczej kapryśna. W nocy często padało, więc kiedy to musieliśmy zmieniać zestawy, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Do tego ciągły spomb. Początkowo to Robert S. wykazywał inicjatywę utrzymania taktyki i nęcenia łowiska. Kiedy jednak opadł sił, obowiązek przejął Ryba.

Gdzieś w połowie zasiadki postanowiliśmy zmienić taktykę. Zdecydowaliśmy się na, owianą tutaj złą sławą, kukurydzę. Oprócz tego na naszych hakach zawisły bałwanki Fluo Kałamarnica Pomarańcza ze Squid Chili Pure, które Chorwaci również nam odradzali. Nie wiem dlaczego, ale nam sprawdzało się to znakomicie i zaczynające wyciszyć się miejscówki, znów ożyły.

Zaczął się także czas Roberta S. Jego wędki wreszcie zaczęły dawać znaki o braniach, dzięki czemu udało mu się wyciągnąć dwa kolejne piękne karpie 20+. Ryba jednak nie dawał za wygraną i dołożył kolejnego konia o wadze 26 kg.

W międzyczasie wpadł do nas w odwiedziny nasz znajomy Vlado, którego nazywamy Dziadkiem. Poznaliśmy go na jednej z chorwackich wypraw, gdzie pomagaliśmy mu w dobrze zestawów, dzięki czemu Vlado miał swoją wyprawę życia. Od tej pory regularnie nas odwiedza, przywożąc nam różnorakie prezenty i spędzając z nami trochę czasu. Jest to dla nas niezwykle wzruszające i miłe. Wędkarska brać jest niesamowita.

Na wodzie zaś była totalna huśtawka nastrojów, raz ryby brały, raz nie. Było to jednak trochę niezależne od nas, ponieważ kaprysy karpi warunkowała wpływając do jeziora rzeki. Jeśli stan w rzece się podnosił, to do zbiornika wpływała zimna woda, która powodowała absencję u ryb. Niestety pod koniec naszej wyprawy mieliśmy do czynienia właśnie z tym zjawiskiem.

Wtedy to postanowiliśmy iść na całość. Zaczęliśmy dopalać nasz mix wszystkim co mieliśmy. Do wiadra leciały dipy i boostery. Poleciał Maize Sardynka Pacyficzna, powder booster PURE Squid Chili, mix ziaren z chili, więc w zasadzie bardziej na ostro. 

I co? Po 20 minutach zaliczyliśmy kolejne branie. A żeby tego było mało, nasza ryba miała na sobie płatek chili z wrzuconej przez nas zanęty. Okazuje się, że pływające tu karpie nie gustują jedynie w łagodnym i bardzo naturalnym jedzeniu. Żarcie od TB w wydaniu “na ostro” również przypadło im do gustu.

Ostatecznie Robert S. na koniec dołowił czwartą rybę powyżej 20 kg. Ryba w tym czasie również wyholował pięknego karpia, jednak ten ważył nieco poniżej 20kg. Ogólnie przez cały wyjazd udało nam się złowić ok. dwudziestu sztuk pięknych okazów, które przysporzyły nam wiele powodów do prawdziwej wędkarskiej radości.

Nie był to łatwy wyjazd. Nieznana woda, dużo pracy, niełatwe warunki. Trochę łowiliśmy jak we mgle, próbując wszystkiego. Mimo to jesteśmy zadowoleni z wyniku. Co prawda, ten wymarzony karp powyżej 30kg, o którym opowiadał nasz znajomy, nadal pozostaje w sferze marzeń, ale mimo wszystko udało się wypracować naprawdę wiele pięknych okazów, które sprawiły, że czujemy się usatysfakcjonowani. A po te największe ryby jeszcze tam wrócimy…

Pozdrawiamy

Robert “Ryba” Rybczyński i Robert Skrętkowicz

Komentarze
Zostaw swój komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany
© 2020 Tandem Baits