Kilka dni temu mogłam się w końcu wybrać na całodniową zasiadkę. Zarządziłam sobie pobudkę z samego rana i pojechałam prosto nad wodę. Niestety, jak to często bywa w takich przypadkach, kiedy wszystko inne jest dopięte na ostatni guzik, pogoda zbytnio nie dopisuje.
Tego dnia wiał mocny wiatr prosto w twarz, więc spodziewałam się ciężkiej walki. Wybrałam stanowisko, z którego mogłam rzucać na środek zbiornika. Zaczęłam oczywiście od zrobienia zanęty: gotowana kukurydza, orzech tygrysi, pellet, kulki zanętowe, a wszystko zostało dopalone boosterami Chilli Robin Red oraz Japońską Kałamarnicą. Po wymieszaniu takiego mixu zabrałam się za rozkładanie całego sprzętu.
Kiedy stanowisko było już gotowe, wzięłam się w końcu za łowienie. Postanowiłam, że odmierzę dokładnie 70m i na takiej odległości będę ładować zestawy. Warto wspomnieć, że na tej zasiadce wybrałam tylko jeden smak, którym był Fish&Robin Red. Różnicą było to, że jeden zestaw był na waftersa, a drugi na kulkę tonącą. Oba ładunki położyłam prawie w tym samym miejscu. Po ustawieniu wędek przyszła pora na poranną kawę, bo przecież nad wodą smakuje ona najlepiej.
Nie było jednak mi dane nacieszyć się nią do końca, ponieważ już mój sygnalizator wydał z siebie elektryzujący dźwięk. Byłam zdziwiona, ale również przeszczęśliwa, że tak szybko karp odnalazł mój zestaw.
Pierwszy karp tej zasiadki wziął na waftersa. Po kilku minutach był już na macie. Nie był potworem z głębin, ale jak na początek dnia dał mi sporą dawkę nadziei, że to będzie udana dniówka. I tak było! Po około godzinie wyszła znowu mocna rola. Tym razem było czuć, że jest to coś większego i bardziej zaciekłego. Walka była pełna emocji i adrenaliny, a to chyba właśnie za to tak bardzo kocham karpiarstwo. Kiedy karp znalazł się w podbieraku poczułam przypływ czystego szczęścia. Był to piękny i zdrowy okaz, który oczywiście na brzegu też pokazał swoją siłę. Należy wspomnieć, że skusił się on również na waftersa Fish& Robin Red. Po zwróceniu mu wolności nie zostało mi nic innego, jak chwycić za spoda i donęcić miejscówkę.
W trakcie nęcenia odezwała się moja druga wędka. Tym razem był to tylko mały bączek. Mimo wszystko znaczyło to, że ryba dalej tam jest. Wiatr stopniowo zaczął słabnąć i w sumie ucieszyłam się z tego powodu, bo aż w głowie huczało od niego i nie dawał mi spokoju. Zaczytałam się w mojej ulubionej książce tak mocno, że aż się wystraszyłam głośnego pisku centralki. Kolejne branie i kolejny wymagający hol. Już czułam zmęczenie w rękach i narastający ból. Dawało mi to radość, bo to oznaczało, że wykrzesałam z siebie wszystko. Cieszyłam się jak małe dziecko, był to już trzeci karp tego dnia i trzeci karp złowiony na waftersa. Od początku sezonu nie miałam tak udanej zasiadki, a do końca dnia zostało jeszcze kilka godzin. Ta myśl zmotywowała mnie, żeby pomimo bólu w rękach zanęcić jeszcze raz. Czułam, że jeszcze coś się stanie...
I na sam koniec zasiadki, kiedy już myślałam, że już nic nie weźmie, wypracowałam kolejne branie. Oczywiście znowu na waftersa. Czułam, że ten okaz jest troszkę większy. I rzeczywiście, spotkałam się z młodym grubasem z okazałym brzuchem, który za kilka lat będzie pięknym miśkiem.
Byłam mega zmęczona ale jeszcze bardziej zadowolona z siebie. Pomiędzy tymi większymi karpiami trafiło się również kilka maluchów, których nie będę tutaj opisywać.
Większość ryb, a na pewno wszystkie większe, złowiłam tego dnia na waftersy Fish& Robin Red. Ta kulka gwarantuje mega efekty i nie zawodzi, ponieważ nie był to pierwszy raz, kiedy jej użyłam.
Pozdrawiam Martyna Wyrobek
@carp_stories