Każdego roku, gdy przychodzi wakacyjna pora, przygotowuje się na czas najlepszych karpiowych zasiadek. W tym roku nie było inaczej. Jedną z wędkarskich wypraw, na którą czekam cały rok, jest ta na Gosławicach.
Zbiornika nie trzeba przedstawiać, gdyż rozbudza ono wyobraźnie każdego, kto choć raz miał okazję tam być. Populacja dużych karpi, ale również cała infrastruktura łowiska sprawia, że mamy z żoną na stałe wpisane w grafik spędzenie tam tygodnia. Gosławice według niektórych to wanna z rybami, gdzie bardzo łatwo pobić swoje PB, albo nałowić się ryb 20+. Jednak stali bywalcy wiedzą, że to totalna bzdura, gdyż trzeba dobrze poznać tę wodę, żeby dobrać się do jej mieszkańców. Czasami nawet świetna znajomość tego łowiska, nie daje gwarancji sukcesu. Ot to cała nasza nieprzewidywalna pasja. Na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że żadna woda nie nauczyła mnie tyle pokory, co właśnie ten zbiornik. Mimo to, co roku tam wracam, gdyż wierzę, że zebrane doświadczenie z poprzednich pobytów, przyniesie w końcu upragnione wyniki.
Taktyka na ten wyjazd nie różniła się wielce od praktyk, które stosuje na innych wodach. Przede wszystkim moje układanie planu na daną zasiadkę zaczyna się już przed przyjazdem. Obserwacja funpage łowiska czy rozmowa ze znajomymi, którzy mieli okazję być na danej wodzie – to nieodzowne elementy mojego przygotowania do wyprawy i nie wstydzę się o tym mówić. Uważam, że w myśl powiedzenia „kto pyta nie błądzi”, pytam dużo, żeby zdobyć jak najwięcej informacji, które sam później mógłbym wykorzystać. Dalsza część mojej taktyki odbywa się już na samej wodzie. Według mnie sondowanie dna miejsca, w którym mamy łowić, to jeden z najistotniejszych elementów. Sondowaniu poświęcam maksymalnie dużo czasu, aby być pewnym, że moje zestawy będą leżeć w odpowiednim miejscu.
Dalsza część to przygotowanie się pod kątem przynęt oraz nęcenia. Zawsze układam sobie plan na trzy zestawy w zakresie nęcenia oraz przynęt, które będą się od siebie różnić. W tym roku po wielu rozmowach ze znajomymi wiedziałem, że gosławickie karpie upodobały sobie ziarno, a mianowicie konopie i rzepik, więc plan nęcenia pierwszego zestawu już miałem. Na nęcenie kolejnego zaplanowałem sobie same kulki, namoczone wcześniej w wodzie z jeziora, czyli klasyczny sposób, zapomniany trochę w dzisiejszych czasach. Trzeci zestaw obsypałem mixem złożonym z pelletu, ziaren oraz kulek, a całość mocno zadipowałem. Taki plan wabienia ryb pozwala mi po pierwszych dobach zobaczyć, w co karpie najlepiej wchodzą, po czym przejść na ten rodzaj nęcenia. Ku mojemu zaskoczeniu, a raczej szczęściu, wszystkie sposoby sypania „futru” przyniosły fajne rezultaty.
Na zestaw obsypany samymi kulkami, karpie wchodziły sporadycznie, ale ich waga była zacna, natomiast z zestawu obsypanego mixem wyjeżdżały karpie w przedziale 12-16 kg. Nie było jednak stuprocentowej przewidywalności, gdyż z tego miejsca po kilku mniejszych karpiach, wyjechały dwa konie o wadze 18 i 19 kilo. Kule, których używałem do nęcenia, to sprawdzone Chilli Robin Red z serii Superfeed, mix natomiast składał się z mieszanki ziaren TB o smaku naturalnym z serii Carp Food, kulek z serii Carp Food o smaku Japońskiej Kałamarnicy oraz pelletu Czysty Kryl z serii Carp Food Pellet. Całość zadipowałem moim sprawdzonym tegorocznym produktem, a mianowicie Carp Food CSL o smaku Doskonałej Truskawki.
Wszystkie elementy taktyki, o których napisałem powyżej, to ważne czynniki, które dobrze przygotowane najprawdopodobniej przyniosą zamierzony efekt. Dlaczego najprawdopodobniej? Nie zapominajmy o warunkach atmosferycznych, czyli temperaturze i ciśnieniu, które mają ogromny wpływ na nasze łowienie. Niestety nawet najlepsza organizacja nie spełni naszych oczekiwań, kiedy karpie nie będą chciały współpracować. Na szczęście na tej zasiadce ciśnienie było na tyle dobre, że ryby miały ochotę robić sobie ze mną foty.
Przejdźmy do zestawów końcowych . Warto je dopracować i poświęcić im dłuższy czas. Odpowiednio podana przynęta ma ogromny wpływ na brania karpi. W moim przypadku „wywiad środowiskowy” po raz kolejny zdał egzamin, gdyż dowiedziałem się, że karpie lepiej wjeżdżają na przypony złożone z fluorocarbonu i włosa z miękkiej plecionki. Dostosowałem się do tej sugestii i rzeczywiście przyniosła ona zamierzone rezultaty. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował łowić na miękką plecionkę. Niestety, zestaw przeleżał cały dzień w miejscu, gdzie systematycznie miałem brania. Po zmianie na „sztywniaka” i 45 minutach miałem karpia na macie. Po raz kolejny podkreślam - warto słuchać i pytać. Mimo zmiany materiału przyponowego, rodzaj przyponu pozostał bez zmian. Pierwszy zestaw - zwykły przypon „węzeł bez węzła”, złożony z naszego fluorocarbonu Stelth Fluorocarbon oraz włosa z miękkiej plecionki, a na nim pojedyncza kulka. Drugi - identyczny, na nim założony bałwanek, oraz trzeci - ronnie rig.
Przynęty, które okazały się najlepsze na tej zasiadce to Hookersy o smaku Japońskiej Kałamarnicy i Doskonałej Truskawki oraz pop upy z serii Perfection Pop Up i Superfeed Fluo Pop Up o smaku Mlecznej Morwy, Robin Fruit oraz Japońskiej Kałamarnicy.
Pisząc ten artykuł chciałem pokazać znaczenie odpowiedniego przygotowania do wyprawy oraz efekty z tym związane. Do dłuższych, zaplanowanych wcześniej zasiadek warto się maksymalnie przygotować, żeby później nie być rozczarowanym. W ostatnich latach moje przygotowanie do mniejszych lub większych wypadów odbywa się właśnie w sposób opisany powyżej i przy odrobinie szczęścia obrane taktyki przynoszą mniejsze lub większe sukcesy. Kończąc ten artykuł, z tyłu głowy układam już plan na następną tygodniową zasiadkę. Druga połowa roku pod kątem wyjazdów zapowiada się u mnie mega ciekawie, mam nadzieję, że u Was też, więc nie przedłużając kończę i spadam myśleć nad następnym wyjazdem.
Trzymajcie się.
Mateusz Mazur